czwartek, 18 kwietnia 2013

Załamka (uwaga przeklinam)

Oj dziś nie było lekko. Jak to sobie wszystko przypominam, to ogarnia mnie na przemian złość, śmiech, zażenowanie i smutek.
Od jakiegoś czasu zamiaruję sprawić sobie rower. Mam jeden po tacie, ale coś mi w nim nie leży, ma małe kółka, jest chyba na kogoś mniejszego ode mnie i w ogóle się rozsypuje. Próbowałem go naprawiać, ale z moim stanem wiedzy i umiejętności o naprawie rowerów nie wychodziło mi to najlepiej. Ale jestem przekonany, że rower ów jest tak bezmyślnie skonstruowany, że aż dupa cierpnie. No i co w związku z tym?
Boże z każdym następnym wystukanym słowem coraz bardziej obawiam się, że narażam się na śmieszność. Ale co tam, może to moje życie jest jakimś popieprzonym komediodramatem (noż, kurwa, tracę wątek).
No i konsultowałem się z mom and dad, a z nimi konsultacje do najprzyjemniejszych nie należą. W związku z tym, że mam urodziny, to tak sobie bla bla bla o prezentach, że nie mają pomysłu. To ja im, że mogą się mi do roweru dorzucić co łaska. I tak sobie przemyśliwałem, że przecież to nie musi być coś drogiego, może być stare, używane, ale miejskie, większe, takie co bym mógł sobie w nim pogrzebać, ponaprawiać i mieć radochę. I ostatecznie doszliśmy do konstruktywnych wniosków, że może lepiej bym uzbierał na coś lepszego, żebym nie kupił jakieś byle czego, co zajeżdżę na śmierć przez miesiąc itp.
A znerwicowałem się, bo od razu rodzice z tekstem do mnie, że ja to (poza tym, że się na niczym nie znam i mam słomiany zapał i w ogóle jestem 23 letnim 15-latkiem) ciężki jestem i pode mną się powyginają rowery itp. Nie wiem jak jest na prawdę, może rzeczywiście tak jest. Tylko, ze ja tak kurwa nienawidzę tego poczucia, że nie jest mi dane uczestniczyć w niektórych aktywnościach bo mam ciężar! Ja pierdolę: biegałem (i w sumie dalej biegam) to rozjebane stawy, pływałem to zmiany skórne, teraz rower to znowu cośtam. Czyli pozostaje mi kurwa mać pilates, może aerobik (ale na pewno nie w wodzie), albo najlepiej niech sobie kupię dużą gumową piłkę i niech ją od razu zeżrę bo znowu coś. ZNOWU KURWA COŚ.
Fuck, nie należę do osób cieszących się samą świadomością, że oto tracę kilogramy, tak, robię to dla zdrowia itp. Po prostu może jeszcze nie dojrzałem do aerobiku czy innego nordic walkingu, ale do cholery, ja nie potrafię czerpać z tego radochy.
Bardzo się napaliłem na ten rower (wiem że to co piszę zaczyna być głupie). Mój plan dnia jest pełen jeżdżenia po mieście, mieszkam pod Warszawą, zazwyczaj noszę plecak, laptop, książki, pierdolone pojemniczki z żywnością i mam na sobie z 10 kg tego balastu a nie stać mnie na wożenie się furą. Po prostu mógłbym to mieć na rowerze, w sakwach, jeździć, ruszać się (bo nie umiem póki co w wolnym czasie tego robić, bo kurwa wolnego czasu mam np. dziś 4 godziny, w sam raz na sen), cośtam. Ale nie! Wiem, że to jest irracjonalne przekonanie, że jak będę chciał, to oleję ich i kupię sobie ten rower, albo od razu osiołka lub muła żeby nosił za mnie te pierdolone torby. Wiem, jestem dorosły i tak dalej. Ale tu nie chodzi o ograniczenia, bo pewnie kupię sobie rumaka, tylko jakoś mi to teraz zbrzydło. Zostały mi podcięte skrzydła, zabito mi marzenie. Kurwa. Emocjonalny 14-latek.
Jak ktoś zna się na psychologii to pewnie pomyśli: przeniesienie (albo od razu psychoza). Tak wiem, że to przeniesienie. Ale po to mam blog, po to jest on anonimowy, by się nie przejmować i pisać.
Myślałem, że mi to pomoże jak to wyrzucę z siebie, ale chyba nici.
To spróbuję prościej: kurwa, jak ja nienawidzę krążyć po tym pieprzonym mieście, tymi śmierdzącymi żulami autobusami, wdychać innych ludzi, dźwigać tego dobytku na plecach, zazdrościć innym, że sobie mogą śmigać jak chcą, być choć pozornie niezależnymi. Jak ja im zazdroszczę. Chciałbym przenieść się w miejsce, gdzie nie musiałbym brać udziału w tym nowotworze, zwanym "miejski styl życia". Chciałbym mieć wyjebane na wszystko.
Jedyne dobre, że jest przy mnie Ł i stara się mnie pocieszyć. Naprawdę ją kocham i dla niej to ja mogę nawet chodzić na ten pierdolony pilates jak przyjdzie konieczność.

Nie mogłem inaczej tego wyrazić. Wszystkich zdegustowanych przepraszam.

środa, 17 kwietnia 2013

Początki

Hej,

Jeszcze nie jestem gotowy na monitorowanie własnych osiągnięć w odchudzaniu z pełną odpowiedzialnością. Póki co, rano obżarłem się jak grzesznik i mam poczucie winy. Po raz kolejny postuluję sobie w głowie "poszerzanie świadomości", ale prawdę powiedziawszy, nie mam do tego dziś głowy. Za chwilę wychodzę z domu i czeka mnie pracowity dzień do wieczora i zarwana nocka nad nauką. Ale trudno, halleluyah i do przodu, nie mam zamiaru łączyć obżarstwa ze stresem, bo takowego nie czuję, a jak już pisałem, na poszerzanie świadomości na nieświadome emocje nie mam póki co głowy (no cóż, przepraszam tych, którzy nie trawią psychologizmów - skrzywienie studiowo-zawodowe).
Jeśli chodzi o konkretne działania redukujące kałduna, to w środę następną czeka mnie długo wyczekiwana wizyta u lekarza. Jakiś czas temu dostałem wyniki morfologii bonus-pakiet (z dziesięć badań) i RTG, w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie mam Cushinga, tudzież innych hormonalnych spraw. Jakoś mam tak, że konkretnie zawezmę się za siebie, po konsultacji z lekarzami, bo póki co, nie zastanawiałem się nad innymi przyczynami mojej otyłości, jak grzeszne nawyki. Oczywiście z pełną odpowiedzialnością przyznaję się, że prowadziłem się (zwłaszcza od około roku) bardzo źle. Ale mam nadzieję, że pomoc lekarza, konsultacje z kimś naukowo nastawionym do tego pomoże mi.
Po wizycie zapisuję się do Instytutu Żywności i Żywienia, ale od razu aktywnie się zawezmę, póki co, nie wiem na czym stoję, więc nie chce mi się walczyć.

Dobra, lecę do roboty, mam nadzieję, że do jutra, bo już dziś, muszę zająć się szkołą, a zauważam, że blog zabiera mi ciut za dużo czasu :)

Do zobaczenia!

wtorek, 16 kwietnia 2013

:)

A! I jeszcze jedno. Dziękuję tym, co zajrzeli, kimkolwiek jesteście. Trzymam za was kciuki, cokolwiek robicie i czegokolwiek pragniecie!

Słowem wstępu

Witajcież,
Mam (chyba?) obowiązek nadania jakiegoś konkretnego charakteru mojemu blogowi. Wątpię, żeby udało mi się trzymać konkretnych ram tematycznych, nadać moim wpisom jakichś standardów etc. W końcu blog, to blog, coś na kształt pamiętnika, no nie? Mimo to poczuwam się do wyznania celu/ów mojej działalności.
Po pierwsze, nie ma chyba większego sensu określać celu/ów :). Jeżeli będziecie szukać tutaj opisu bohaterskiej walki otyłego 23 (za chwilę 24)- latka, dzielnie stosującego się do rygorów, stawiającego sobie określony szczyt, określoną drogę i zakładającego określone buty... to nie obiecuję. Tak, wiem, to jest blog o zrzucaniu kilogramów. Tylko że ja nie wierzę trochę w jednorazową naturę zaburzenia, na które cierpię, lub jak inni wolą określać: w które sam się wplątałem (jest w tym mniej sarkazmu niż sądzicie, naprawdę jestem zagubiony w określeniu patogenezy tego, co mnie dotyka). Podzielam raczej pogląd, że jest to choroba przewlekła, ma nawroty (lub jak to się potocznie w mediach i na ulicy, w sklepie mięsnym, czy u fryzjera idiotycznie określa efekt jojo), stany lepsze, gorsze. Nie chcę nadać jej rangi dotkliwej choroby, nie śmiałbym eskalować własne cierpienie, które jest nieporównywalnie niższe niż osoby chorujące na choroby onkologiczne, psychiczne, lub inne, w których ograniczenie funkcjonowania jest drastyczne i ściśle, wręcz namacalnie połączone z jej przebiegiem. Nie, nie chcę się do nich porównywać, moje doświadczenia są innego kalibru, zdecydowanie niższego. Przewlekłość tego co mi jest traktuję raczej w kategoriach "muszę sobie z tym radzić do końca życia", czy będę miał zdrowszą, czy chorszą wagę. Więc Drodzy Czytelnicy, celem jest opisanie mojego życia w kontekście mej otyłości, oraz mej otyłości w kontekście mego życia.
Po drugie, po co to piszę. Otóż chciałbym, żeby miało to jakiś terapeutyczne (o! jaki ja górnolotny, normalnie jakbym cytował któryś z podręczników psychologii) znaczenie. Spisywanie swych odczuć, myśli, doświadczeń, porządkuje mi głowę i tyle w tym temacie.
Po trzecie, wasze uwagi będą dla mnie cenne. Oczywiście jeżeli nie rozwalą mi na tyle samooceny, że postanowię kogoś unicestwić. Więc proszę, piszcie do mnie, jestem otwarty na rozmowę.
Po czwarte i ostatnie: zlekceważcie to wszystko, co do tej pory napisałem. Czas pokaże, jak się potoczą dzieje tego przedsięwzięcia i jedynie pewne jest to, że nie wiem jak za jakiś czas będzie to wszystko wyglądało, o czym będę pisał, na ile się otworzę. Godna uwagi jest póki co moja nadzieja, że ów przedsięwzięcie będzie dla mnie, a może i dla was (?) pomocne.

P.S.
W następnych postach obiecuję pisać już o bieżących sprawach :)

Dobranoc :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

No, i zaczyna się! Zaczyna się i zaczyna się!

Oto i Ja. Oto mój blog.
Mój elektroniczny pamiętnik, moja autoterapia. Moje zwierciadło i mój uświadamiacz.
Cóż mogę powiedzieć o celu? Niewiele. Może to, że chciałbym dzielić się doświadczeniem otyłej osoby, "otrzaskanej" w stosowaniu diet, doświadczonego odchudzacza i weterana porażek.
Spróbuję być krytyczny wobec samego siebie, ale nie obiecuję.
Póki co nic konkretnego Wam (Wam... jak to dziwnie brzmi) nie obiecam.

Witajcie w moim świecie